Zaoszczędziłem 340 zł podczas wyjazdu. Wystarczyło wybrać właściwą drogę
Artykuł jest częścią cyklu #JedziemyWPolskę. Chcesz opowiedzieć o czymś, co dzieje się w Twojej miejscowości? Pisz na dziejesie@wp.pl!
Tegoroczne wakacyjne wyjazdy samochodem to już nieco inne wakacje niż dotychczas. Nigdy wcześniej tak dużego znaczenia nie miał sam koszt podróży. Samochodowa drożyzna bije w tym roku wszelkie rekordy. By wydać 1000 zł na dojazd i powrót, nie trzeba już mieć silnika V8.
Sam od kilku lat trzymam się zasady "podwójnej oszczędności" podczas dalszych wyjazdów. Chodzi tu o omijanie płatnych autostrad tam, gdzie tylko się da. Takie drogi generują wyższe koszty z dwóch powodów: opłat za przejazd i wyższego zużycia paliwa z uwagi na większą prędkość.
Czasami też autostradą jedziemy szybciej, ale pokonujemy nią więcej kilometrów, co jeszcze bardziej podnosi koszty. Taką metodą niewielkich jednorazowych oszczędności można w skali roku zachować w portfelu sporo pieniędzy, a niewiele stracić. A przy okazji zobaczyć ciekawe miejsca lub po drodze zrobić tańsze zakupy. I to właśnie chciałem wam pokazać.
550 km trasy na dwa sposoby
Cel trasy – Szczecin – wybrałem nie pod kątem turystycznym, lecz z powodu dużej odległości od punktu startowego – Warszawy – oraz różnic i podobieństw w dwóch alternatywnych dla siebie trasach.
Najszybciej dojedziemy autostradą A2 i drogą ekspresową S3. Z kolei więcej czasu pochłonie przejazd autostradą A1 oraz drogą krajową nr 10. Ta ostatnia częściowo ma status ekspresowej, ale w wielu miejscach dopuszczalna prędkość na niej jest obniżona. Dwie trasy łączy jedno – niemal identyczny dystans.
W teście wykorzystałem auto, które waszymi głosami wybraliście Samochodem Roku Internautów Wirtualnej Polski 2022. Jest to Toyota Yaris Cross 1.5 Hybrid Dynamic Force AWD-i, czyli z napędem hybrydowym na cztery koła.
Bezpłatne drogi – wolniej, ale nie monotonnie
Przejazd drogami bezpłatnymi trwa 37 minut dłużej według Google Maps i ok. godzinę dłużej według nawigacji fabrycznej Toyoty (po oznaczeniu przejazdów bezpłatnych).
W rzeczywistości autostrada A1, na którą trzeba wjechać na zjeździe w Strykowie z A2, jest płatna dopiero po minięciu mojego zjazdu na S10 w kierunku Bydgoszczy. Dlatego na tej trasie nie zapłaciłem ani złotówki za przejazd. Potem mamy już drogę krajową 10 przeplataną obwodnicami S10 Torunia, Bydgoszczy, Wałcza i Stargardu.
Trasa była ciekawa, mocno urozmaicona i przede wszystkim ze zmiennym tempem. To ważne dla kierowców, których usypia monotonia. Przy tak dużej różnorodności w ogóle się nie nudziłem. Najbardziej jednostajny odcinek to fragment A1, gdzie w przeciwieństwie do A2 ruch jest nieduży, a poza samą jazdą niewiele się dzieje.
Ciekawiej robi się na krajówce. Droga DK10 nie jest tak "martwa" jak choćby równoległa do A2 droga DK92. Nie ma tu tylu zamkniętych restauracji, nieczynnych od lat stacji paliw i pozostałości po dawnej świetności w postaci reklam czegoś, co nie istnieje.
DK10 prowadzi przez malownicze łąki i pola, a im bliżej województw wielkopolskiego i zachodniopomorskiego, tym więcej pozwalających się ukryć przed upałem lasów, gdzie można zaparkować na chwilę i głęboko odetchnąć świeżym powietrzem, pomimo iż obok prowadzi ruchliwa droga. Im bliżej Stargardu tym więcej poniemieckich wsi i opuszczonych budynków.
To, co lubię przy podróżach takimi drogami, to nieustannie zmieniające się krajobrazy oraz blisko położone atrakcje. Ot choćby kompletnie nieznana mi do niedawna "Dzika Zagroda" żubrów zachodniopomorskich niedaleko miejscowości Jabłonowo. Takie niewielkie atrakcje pozwalające rozprostować nogi są na każdym kroku. Moje dzieci chętnie zobaczyły pomniki z czołgiem i myśliwcem w Mirosławcu.
Prowadzenie ułatwiają takie rozwiązania jak asystent pasa ruchu, który sam utrzymuje tor jazdy i adaptacyjny tempomat. Sprawdzają się one nie tylko na autostradach, ale też właśnie na opisywanych drogach krajowych, na których jest sporo małych okazji do zatrzymania się. Po drodze trafiły się nawet targi rolnicze, ale nie trafiliśmy z datą – to był dzień przygotowania wystawców.
Ogromnym, jeśli nie największym dobrodziejstwem dróg krajowych są kwestie kulinarne. Tzw. obiady domowe to standard, ale można też trafić na wędzarnie ryb, kebaby, pizzerie czy hamburgerownie.
Zjeżdżając do większego miasta z obwodnicy, można wybrać jeden z kilkudziesięciu lokali z wyższej półki. Dopiero, kiedy to zrobicie, zdacie sobie sprawę z faktu, że zjazd z ekspresówki nic nie kosztuje – ot tyle co przejechanie dodatkowych kilku kilometrów. Natomiast zjeżdżając z niektórych autostrad, trzeba przejechać sporą odległość i niekiedy zapłacić ponownie za wjechanie.
My zjedliśmy w dość obskurnie wyglądającym przydrożnym barze, by przekonać się, czy "tanio i dobrze" jest nadal aktualne. Za to, co widać na zdjęciu poniżej, czyli talerz zupy pomidorowej i ziemniaki z wątróbką, zapłaciłem 33 zł. Wszystko smaczne, poprawnie ugotowane i doprawione.
Do Szczecina z Warszawy dojechałem na jednym zbiorniku paliwa (tylko 36 l), ale nie wjechałem do centrum miasta tego dnia, ponieważ trafiliśmy na nawałnicę i nie chciałem dokładać cegiełki do i tak dużych utrudnień w ruchu, jakie miały tam miejsce w wyniku zalania wielu ulic.
Po minięciu tablicy "Szczecin" sprawdziłem tylko spalanie, które wyniosło 5,4 l/100 km. Do zjazdu z autostrady A1 było 5,8 l/100 km, więc wynik poprawił się nieznacznie. Gdybym więcej uwagi przywiązywał do zasad ekojazdy mógłbym go poprawić pewnie o 0,2 l/100 km. Tak czy inaczej, przy średniej cenie paliwa 7,82 zł całą podróż kosztowała mnie 232 zł, nie licząc obiadu.
Podróż autostradami, czyli "paragony grozy" i fast foody
Często trafiamy w mediach na nagłówki o "paragonach grozy", a takich – wybierając trasę do Szczecina autostradą A2 – zobaczymy kilka. Benzyna na samej autostradzie to wydatek minimum 7,99 zł/l, kiedy na DK10 średnio było to ok. 7,75 zł/l. Niby niewiele, ale to różnica zbliżona do wakacyjnego rabatu Orlenu i kilku innych firm.
Za różnicę przy tankowaniu do pełna Toyoty Yaris Cross można kupić dużą kawę, a podkreślam – to różnica pomiędzy średnią ceną na krajówkach a minimalną na stacjach na A2.
Drożyzna to także jedzenie. Choć już od kilku lat nie jesteśmy skazani wyłącznie na same fast foody, to i tak jest to na autostradach główny typ restauracji. Niestety niezależne restauracje już nie istnieją. Przy autostradzie A2 i ekspresówce S3 znalezienie czegoś naprawdę smacznego i w miarę zdrowego jest trudne, jeśli nie niemożliwe.
Cóż z tego, że na niektórych stacjach serwują tzw. domowe jedzenie, skoro jest ono zwykle podtrzymywane w cieple i z domowym smakiem nie ma nic wspólnego. Za 26,46 zł kupiłem dwudaniowy obiad na stacji składający się z garstki niedogotowanych i zimnych ziemniaków, kotleta mielonego o smaku "mięsa sojowego" i dość dobrej surówki z marchwi. Jako zupę wybrałem flaczki, które lepiej wyglądały, niż smakowały. To taniej niż za obiad na DK10, ale porcja mniejsza i chętnie oddałbym ją komuś bardziej zdesperowanemu niż ja, gdyby taki się znalazł. Oddałem kuchni.
Lepiej – w mojej opinii – wybrał syn, który za koszmarne (znów w mojej opinii) 37,90 zł kupił Chicken Box w fast foodzie. Frytki jeszcze w miarę, mięso o konsystencji pasztetu w panierce wcale nie było gorsze od tego z "domowego obiadu" na stacji. Takim daniem może najeść się dwoje dzieci, a nawet dwie niewymagające dorosłe osoby. Za podobnie wyglądające, ale smaczniejsze jedzenie (dwa razy większa porcja frytek, spory kotlet schabowy, keczup i surówka) dla dwójki dzieci zapłaciłem wcześniej we wspomnianym "obskurnym barze" przy DK10 równe 38 zł. I tam były to dobrze wydane pieniądze.
Pomijając restauracje, drogo jest także w sklepach, ponieważ stacje paliw zarabiają głównie na tym, co paliwem nie jest. Napoje, przekąski, słodycze – takie rzeczy kosztują od 50 do 100 proc. więcej niż w zwykłych sklepach. Moja ulubiona czekolada, którą kupuję regularnie za 4 zł, kosztuje na stacji 9,99 zł. Butelka wody 1,5 l to wydatek ok. 3–4 zł. Niektóre napoje energetyczne opłaca się kupować tylko w promocji, a jedynie czasopisma mają standardową cenę.
Przy drogach krajowych można spotkać sklepy sieciowe i lokalne niemal w każdej miejscowości, choć minus ich jest taki, że po godz. 20–21 są zwykle zamknięte. Przy autostradach sklepy są zawsze otwarte.
Drożyzna to także same przejazdy. Zaczynając od Warszawy, zapłacimy 9,90 zł za państwowy odcinek pomiędzy Strykowem a Koninem, potem dwie "poznańskie" bramki po 25 zł i kolejne 33 zł za przejazd do Jordanowa, gdzie z A2 zjeżdża się na S3 w kierunku Szczecina. Łączny koszt samych opłat za drogi to – bagatela – 92,90 zł, czyli blisko 17 zł na każde 100 km całej trasy, za co można kupić ponad dwa litry paliwa. A to przecież nie wszystko.
Zużycie paliwa nawet tak ekonomicznego auta jak Toyota Yaris Cross przy tempie jazdy 140 km/h to całe 7,2 l/100 km (choć rzadko dłużej niż przez kilka minut da się utrzymać stałą prędkość), czyli 1,8 l na każde 100 km więcej.
W sumie przejazd w jednym kierunku kosztował 403 zł, z czego ponad 300 zł to paliwo. To różnica 170 zł. Gdyby pojechać tak w dwie strony, wybierając tylko bezpłatne drogi zamiast płatnych, zaoszczędzimy 340 zł, a stracimy łącznie nieco ponad godzinę. Warto by tu jeszcze dodać kilka złotych za droższe paliwo, ponieważ jeden zbiornik yarisa ledwie wystarcza na pokonanie samej autostrady A2, a na S3 paliwo nie jest wcale tańsze.
Jest tylko jedna uwaga – Toyota Yaris Cross, jak na samochód benzynowy, jest bardzo oszczędna. Na samych drogach krajowych potrafi zmieścić się w 4 l/100 km. Nawet na autostradzie spodziewałem się wyższego spalania. Gdyby policzyć to wszystko dla choćby kompaktowego benzynowego auta, różnice byłyby znacznie większe.
Czy płatne autostrady mają jeszcze jakiś sens?
Przy tak wysokich cenach wielu kierowców deklaruje, że nie korzysta już z autostrady A2 właśnie z powodu opłat. Co więcej, kiedy zrobi się przegląd typowych tras turystycznych, autostrady płatne pozwalają zaoszczędzić zwykle do godziny podróży, ale często znacznie mniej. Samo pojawienie się obwodnic S10 niemalże wyeliminowało sens korzystania z płatnej A2 na drodze do Szczecina.
Jest jednak więcej argumentów, które przemawiają za innymi rodzajami dróg. Poza wspomnianym jedzeniem i ogólnie kosztami, na drogach krajowych czy ekspresowych za dnia łatwiej o pomoc w razie awarii, można znaleźć zakład wulkanizacyjny czy mechanika. Łatwiej znaleźć aptekę czy sklep, w którym zaopatrzymy się np. w produkty dla małych dzieci. Sytuacja zmienia się wieczorem i nocą. Na autostradach wszystko jest otwarte przez całą dobę.
Trudniej na autostradzie ominąć korek, który prawie zawsze się utworzy, kiedy choć jedno auto stanie na pasie awaryjnym. Przecież każdy musi zwolnić, zobaczyć, co się stało i ewentualnie nagrać filmik. O ile podobne zatory tworzą się również na drogach krajowych, o tyle znalezienie sposobu na ominięcie korka jest dużo łatwiejsze. Wystarczy pasażer ze smartfonem i podstawową umiejętnością czytania mapy lub skorzystanie z aplikacji do nawigacji.
Jednak i autostrady mają swoje zalety. Ogromna przewidywalność trasy to jedno. Czas niekiedy gra istotną rolę. Można też zaoszczędzić paliwo, zmniejszając prędkość, ale wtedy zaleta czasowa traci znaczenie.
Na autostradach jest bezpieczniej. Jest mniejsze ryzyko potrącenia pieszego czy zwierzęcia i raczej nie zderzymy się czołowo z szaleńcem wyprzedzającym na wzniesieniu, ani z zasypiającym kierowcą ciężarówki.
Wszystkie teksty powstałe w ramach cyklu #JedziemyWPolskę znajdziesz tutaj.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl