WP Ważny temat
WP Ważny temat

To tu przed laty tętniło wakacyjne życie. Dziś króluje jazz

Sulęczyno. Od dziecka bywam tu regularnie. Dość często, by obserwować zachodzące w tej pięknej, kaszubskiej wsi zmiany. A zmieniło się tu naprawdę dużo. Przełomowym okresem była połowa lat 90. - początek końca Sulęczyna jako jednego z najważniejszych ośrodków turystycznych w regionie. Ale zwykle, gdy coś się kończy, coś innego się zaczyna.

Artykuł jest częścią letniej edycji cyklu Wirtualnej Polski #Jedziemy WPolskę. Wszystkie reportaże publikowane w ramach akcji są dostępne na jedziemywpolske.wp.pl.

Prawie jak na sopockim Monciaku

Chyba większość osób, która w ostatnich latach PRL-u mieszkały w okolicach Trójmiasta, bywała w Sulęczynie, albo przynajmniej znała kogoś, kto spędzał tu lato. Nie jestem wyjątkiem. W latach 70. mój tata jeździł tu wakacje, a na studiach dorabiał w sezonie jako zaopatrzeniowiec. Przyjeżdżała tu też moja ciocia i mój dziadek. W latach 80. i na początku lat 90. wakacje spędzała tu moja kuzynka. Ja byłam tu na zimowisku, pływałam kajakiem po Słupi i przyjeżdżałam na grzyby.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

W polskim mieście zaraz się zacznie. Ulice będą pękać w szwach

Mieszkało się w niewielkich, niemal spartańskich domkach, należących do Zakładowych Ośrodków Wypoczynkowych rozmaitych państwowych przedsiębiorstw. Tylko wokół jeziora Węgorzyno było takich ośrodków ok. 10 - m.in. Hartwig, Polcargo, Eltor, Stocznia Remontowa Radunia, Kolumna Transportu Sanitarnego, Spółdzielca. Kolejne zgrupowanie ośrodków znajdowało się nad pobliskim jeziorem Mausz. Latem maleńka wieś wypełniała się więc tysiącami gości.

- Dziś idąc główną ulicą Sulęczyna, trudno spotkać letnika, ale w PRL-u i w latach 90. bywało tu naprawdę tłumnie. Śmialiśmy się wtedy, że latem jest tu jak na Monciaku w Sopocie – wspomina Jacek Leszewski, mieszkaniec wsi i wieloletni kierownik ośrodka Leśny Dwór, który wówczas należał do Lasów Państwowych. - Wczasowicze spotykali się w Morence, chodzili do kawiarni, a wieczorami były tańce, bo gdy nastała era dyskotek, te zadomowiły się także w Sulęczynie - opowiada.

Podobne wspomnienia ma moja kuzynka, która do połowy lat 90. regularnie przyjeżdżała tu na wakacje.

- Dziadek pracował w Stolbudzie, który miał w Sulęczynie swój ośrodek, więc albo z dziadkiem, albo z mamą przyjeżdżaliśmy tu bardzo często - opowiada Marta Bukowska. - Doskonale pamiętam domki, stołówkę, w której podawano obiady, pomost na jeziorze, na którym siedzieli rodzice, kiedy my – masa dzieciaków - bawiliśmy się w jeziorze - wspomina Marta. - Jak myślę o wakacjach, to widzę w wyobraźni właśnie Sulęczyno. Dla dzieciaków to był raj na ziemi. Woda, las, mnóstwo wolności, jakieś łódki na jeziorze, rowery wodne. Niczego więcej nie potrzebowaliśmy do szczęścia - wspomina.

Coś odchodzi, coś się rodzi

Początek końca dla masowej turystyki w Sulęczynie wiązał się ze zmianą systemu. - W PRL-u zakłady pracy, zgodnie z wymogami, budowały w całej Polsce ośrodki wczasowe dla swoich pracowników. W nowej rzeczywistości dla takich ośrodków nie było już miejsca. Stały się kosztownym ciężarem dla prywatyzowanych firm - tłumaczy Jacek Leszewski. - Do połowy lat 90. wiele z nich jeszcze działało, ale były wygaszane. W tej chwili po większości nie ma już śladu. Do dziś pamiętam, jak domki były wyprzedawane i wywożone na lawetach – dodaje.

Czytaj także: Wzięłam udział w "Trenuj z wojskiem". Zaskoczyło mnie, ile kobiet zgłosiło się na szkolenie

Zanim jednak zniknęły ośrodki, a wraz z nimi turyści, narodził się pomysł, który przez kolejne 30 lat pięknie się rozwinął. W 1995 roku, w Leśnym Dworze odbył się koncert jazzowy, który dał początek jednej z najbardziej cenionych muzycznych imprez w kraju, czyli festiwalowi "Jazz w Lesie".

- Na początku lat 90., młody wówczas perkusista jazzowy Adam Czerwiński, współpracujący z wybitnym jazzowym gitarzystą Jarkiem Śmietaną, przeprowadził się do Sulęczyna. Ja byłem wtedy kierownikiem ośrodka Lasów Państwowych Leśny Dwór, w którym działał klimatyczny drink-bar o wdzięcznej nazwie Kornik. Z głośników sączyła się w nim muzyka, na ogół właśnie jazzowa, co przyciągało tu Adama z małżonką. Tak się poznaliśmy i zaprzyjaźniliśmy - wspomina Jacek Leszewski.

- Któregoś dnia latem 1995 r., Adam przyszedł do mnie z propozycją zagrania koncertu z Janem Ptaszynem Wróblewskim. Panowie byli wtedy w trasie po północnej Polsce, wypadł im koncert i postanowili jakoś ten wolny czas zagospodarować - opowiada Leszewski. - Oczywiście zgodziłem się od razu, a ludzie jak usłyszeli, że "Ptak" zagra w Sulęczynie, przybyli tak tłumnie, że nie mogliśmy ich pomieścić. To nie był jeszcze festiwal "Jazz w Lesie", ale jego preludium - dodaje.

Zróbmy festiwal

Idea festiwalu narodziła się kilka miesięcy później.

- Adam pierwszy rzucił hasło "zróbmy festiwal". Obaj zapaliliśmy się do tego pomysłu. Wymyśliliśmy nazwę "Jazz w Lesie", ale nie wymyśliliśmy, skąd wziąć kasę na to szalone przedsięwzięcie. Festiwal jazzowy na kaszubskiej wsi? Tym bardziej że była już widoczna turystyczna zapaść Sulęczyna, które z roku na rok pustoszało coraz bardziej. To nie miało prawa się udać - wspomina Leszewski.

Ale się udało. Nie tylko zdobyć pieniądze, ale też zaprosić największe gwiazdy jazzu. - Wyłącznie dzięki Jarkowi Śmietanie, który jakoś namówił artystów na występ na nieznanym festiwalu, podczas pierwszej jego edycji gościliśmy kwartet Jana Ptaszyna Wróblewskiego, kwintet Jarosława Śmietany, kwintet Leszka Kułakowskiego oraz kwartet Zbyszka Namysłowskiego. Po prostu top polskich jazzmanów - wspomina nasz rozmówca. - Ludzie szturmem chcieli wejść na imprezę, która odbywała się na stołówce Leśnego Dworu, a ci, którzy nie dostali się do środka, obsiedli wszystkie trawniki wokół. Jak i mpreza się skończyła i pył bitewny opadł, stwierdziliśmy z Adamem, że przenosimy imprezę na zewnątrz, do parku nad jeziorem i że będzie się zawsze odbywała w ostatni weekend lipca.

Muzyczne gwiazdy na bokserskim ringu

W XXI wieku Sulęczyno straciło status kaszubskiego centrum turystycznego. Pozostali prawie wyłącznie tylko ci letnicy, którzy mieli tu prywatne domki.

- To było już zupełnie inne miejsce – opowiada Marta Bukowska, która po kilku latach wróciła do Sulęczyna na zaproszenie przyjaciółki. - Chodziłyśmy z koleżanką po moich starych kątach i nie mogłam ich poznać. Stołówka zamknięta, zniknął pomost na jeziorze, ośrodki nieczynne, przynajmniej ten, do którego ja jeździłam. Czynny był za to, a może nadal jest, stojący po sąsiedzku ośrodek U Mietka, który chyba się sprywatyzował i tam do domków, takich jak w RPL-u nadal przyjeżdżali letnicy. Sulęczyno wciąż było piękne, ale zupełnie inne niż w moim dzieciństwie. Jakoś tak pusto i cicho się zrobiło.

Od tej ciszy i pustki jest jednak pewien wyjątek. Ostatni weekend lipca od 30 lat przyciąga do wsi miłośników jazzu. Sława festiwalu rośnie z każdym rokiem, choć aż do 2004 r. za scenę służył tu bokserski ring wypożyczany z Wejherowskiego Centrum Kultury za darmo. Na tym właśnie ringu grały największe gwiazdy jazzu – krajowe i zagraniczne, m.in. Nigel Kennedy.

- O jego koncerty biły się wówczas największe sale koncertowe świata, grywał na wielkich stadionach niczym gwiazda rocka - opowiada Jacek Leszewski.

Wystąpili tu również m.in. Jan Ptaszyn Wróblewski, Wojciech Karolak, Janusz Muniak, Jerzy "Duduś" Matuszkiewicz, Michał Urbaniak, Krzesimir Dębski czy Włodzimierz Nahorny.

Wyróżnikiem sulęczyńskich festiwali jest tradycja nocnych jam session.

- "Jazz w Lesie" trwa często do białego rana, a najwytrwalsi goście mają okazję swobodnie porozmawiać z ulubioną gwiazdą - dodaje Leszewski. - W tym roku wystąpią m.in. Karem Edwards, Narkun Trio, Krzysztof Kobyliński, Adam Czerwiński, zespół World Onion oraz grupa złożona z przedstawicieli wielkich jazzowych rodzin: Miśkiewicz, Wendt i Wrombel.

Nie tylko dla muzyki

Miłośnicy jazzu doskonale znają Sulęczyno i nie trzeba ich zachęcać, by pod koniec lipca zjeżdżali do tej części Kaszub. Ci jednak, którzy nigdy tu nie byli, powinni przyjechać. Nie ma już wprawdzie ośrodków wypoczynkowych, ale to nie znaczy, że nie znajdziemy w Sulęczynie lub jego okolicach kwatery - choćby prywatnej. A kiedy mamy już nocleg, nie pozostaje nam nic innego, jak wyruszyć na podbój tej części świata. Co oferuje? Piękne lasy, jeziora, rzekę Słupię, która idealnie nadaje się do spływów kajakowych i kilka szlaków rowerowych, w tym przepięknie położną i wspaniale przygotowaną ścieżkę rowerową z Sulęczyna do Gowidlina.

Czytaj także: Unikatowe miejsce w Europie. Tunele ciągną się pod miastem kilometrami

Urocza jest także sama wieś, malowniczo położona wśród morenowych wzgórz. A jeśli chcemy dodatkowych atrakcji, w promieniu kilku kilometrów znajdziemy wiele ciekawych miejsc do odwiedzenia. Moim zdaniem pierwsze na liście - poza oczywiście obowiązkowym spływem Słupią, z jej najtrudniejszym kawałkiem zwanym Rynną Sulęczyńską, są Kamienne Kręgi w Węsiorach. Imponujące cmentarzysko Gotów, pełne kurhanów i ułożonych z głazów kręgów znajduje się zaledwie 5 km od Sulęczyna i zaciekawi zarówno tych, którzy mają szansę pamiętać czasy turystycznej świetności Sulęczyna, jak i ich dzieci.

Magda Bukowska dla Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl