"Tak się wyrasta na Ukraińca". Ani swoi, ani obcy w Przemyślu
- Czy nikt nie protestuje? Mam wrażenie, że to właśnie największy problem miasta: ludziom to nie przeszkadza - mówi Krystyna, Ukrainka, przemyślanka z urodzenia.
I dodaje: - Gdy ktoś na marszach krzyczy "śmierć Ukraińcom" albo "znajdzie się kij na banderowski ryj", to może pojedyncze osoby poczują, że jest w tym coś złego. Ale nie ma siły, która wyjdzie i będzie protestowała przeciw takim hasłom. Ja sobie nie wyobrażam, by ktoś w Przemyślu zorganizował np. marsz poparcia dla naszej społeczności.
Rozmawiamy w Narodnym Domu – okazałym secesyjnym budynku, wzniesionym przez ukraińskich mieszkańców Przemyśla na początku dwudziestego wieku. W 1958 r. został znacjonalizowany. W ręce właścicieli wrócił dopiero w 2011 r. Trwa mozolna restauracja wnętrz.
Oprócz Krystyny, są jeszcze cztery osoby, wszyscy to członkowie Związku Ukraińców w Polsce. Postawili warunki: żadnych zdjęć i nazwisk. Nie wstydzą się tego, że są Ukraińcami, ale w przeszłości już swoje za to oberwali.
Do Przemyśla przyjechałam w ramach akcji #Jedziemy w Polskę. Dlaczego tam? Bo choć Przemyśl leży 10 km od ukraińskiej granicy i wpływy ukraińskie widoczne były w nim "od zawsze", to w ostatnich latach przylgnęła do niego łatka miasta najbardziej nieprzyjaznego Ukraińcom.
Oko w oko z innym
W czerwcu tego roku, w ramach happeningu, na przemyskim rynku stanęły na kilka godzin dwa krzesła i stół. Na jednym zasiadł Piotr Tyma, przewodniczący Związku Ukraińców w Polsce. Na drugim siadali ludzie, którzy chcieli się dowiedzieć czegoś o Ukraińcach.
- Pytali przede wszystkim o kwestie historyczne. Powtarzało się pytanie, czy Piotr Tyma uważa, że Wołyń to ludobójstwo. Gdy przyznał, że tak, to nawet "patriotyczna młodzież" stwierdzała, że skoro z tym nie polemizuje, to nie ma powodów do jątrzenia – mówi Anna Dąbrowska.
To ona, animatorka społeczna związana z lubelskim stowarzyszeniem "Homo Faber", była autorką happeningu z krzesłami.
Jednak tamto wydarzenie nie skończyło się pokojowo. Wieczorem wieść o nim trafiła do głównych wydań programów informacyjnych w całym kraju. Wszystko dlatego, że agresywna grupka zaczęła zakłócać te rozmowy. Ktoś przyszedł z transparentem "Wołyń - pamiętamy", ktoś inny ubrał się w koszulkę z podobnym hasłem. Jedni mieli flagi Polski, inni w kontrze przyszli z unijnymi.
Zaczęło robić się gorąco. Mężczyzna z unijną flagą, związany z Obywatelami RP, krzyknął: "Precz z polskim faszyzmem!". Chwilę później zatrzymało go pięciu policjantów. Zarzucili mu obrazę narodu polskiego.
Pierwszy raz o napiętych relacjach polsko-ukraińskich w Przemyślu media ogólnopolskie pisały w 2016 r., kiedy kibole i wszechpolacy zakłócili tradycyjną procesję z okazji ukraińskiego święta.
Były krzyki "Przemyśl zawsze polski!". Jednemu z uczestników procesji zadymiarze rozerwali tradycyjną ukraińską koszulę, tzw. wyszywankę.
Trzy lata później sąd wydał wyrok: najbardziej agresywni chuligani zostali skazani na ograniczenie wolności i prace społeczne.
Historia bogata, choć niewygodna
Dawne i obecne mniejszości nie są w Przemyślu rozpieszczane. Pytam panią z Centrum Informacji Turystycznej, czy mają trasę turystyczną śladami przemyskich Ukraińców. Nie mają. Próżno też szukać szlaku śladami przemyskich Żydów, choć najstarsze świadectwa obecności diaspory żydowskiej w Polsce dotyczą właśnie tego miasta.
W czasach wielokulturowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów żyli tu także Rusini i Niemcy. Współistnieli też obok siebie chrześcijanie różnych wyznań: katolicy obrządku łacińskiego, prawosławni, unici.
- Władze miasta lubią wskazywać na jego wielokulturowość, ale to tylko hasło. Są festiwale promujące inne kultury, ale to działania na pokaz, bo na co dzień tej wielokulturowej historii nie widać. Wie pani, skąd może się dowiedzieć o przemyskich Żydach? Od uczniów szkoły ukraińskiej. Oprowadzają, opowiadają ich historię. Żydzi już sami swojego świadectwa nie przekażą, więc robi to w ich imieniu inna mniejszość – mówi Anna Dąbrowska, autorka happeningu z krzesłami.
Na co dzień mieszka w Lublinie, innym mieście pogranicza. Zauważa, że różnica między Lublinem a Przemyślem polega na tym, że ten pierwszy się nie wypiera swojej wielokulturowości. Ba, uczynił z niej swoją markę.
- W Lublinie nigdy nie było chęci, by budować politykę lokalną na antagonizmach polsko-ukraińskich czy jakichkolwiek innych. Ale żeby to zrobić, trzeba przepracować swoją historię i nie bać się opowiadać na różne sposoby o mieście.
A w Przemyślu wciąż do tego daleko.
Tor z przeszkodami
Happeningu Dąbrowskiej w zasadzie miało nie być. Prezydent miasta Wojciech Bakun odmówił zgody na jego organizację. Po stronie artystki stanął jednak Rzecznik Praw Obywatelskich, rację przyznało jej również Samorządowe Kolegium Odwoławcze.
Pytam Wojciecha Bakuna, czy z perspektywy czasu uważa, że niepotrzebnie sprzeciwiał się organizacji tej akcji.
- Moim podstawowym błędem było to, że w ogóle ustosunkowałem się do wniosku Anny Dąbrowskiej. Nie złożyła go w odpowiednim trybie. Happening odbył się niezgodnie z prawem, bo pani Anna powinna była uzyskać zgodę na zajęcie pasa drogowego, ale nie rozgrzebujmy tego – mówi.
Prezydent dodaje, że ktokolwiek by nie złożył wniosku o zgodę na organizację jakiegoś wydarzenia, dostałby odmowę. Bo na ten dzień "były już zaplanowane inne działania", więc odmowa nie miała nic wspólnego z niechęcią do Ukraińców.
- Próbowaliśmy wyjaśnić to Dąbrowskiej, ale ona rozpętała w mediach burzę, że chcemy przeszkodzić w happeningu – mówi.
- W ogóle nie musiałam tego zgłaszać – odbija piłeczkę Dąbrowska. - To nie był marsz ani wydarzenie gromadzące wielu ludzi. Nie jestem z Przemyśla, więc uznałam, że grzecznościowo poinformuję ratusz o planowanym ustawieniu stolika. Pan prezydent nie miał prawa odmówić - wyjaśnia.
Przemyscy Ukraińcy happening Dąbrowskiej chwalą.
- Takie wydarzenia mogą wiele zmienić. Podchodzili nawet bliscy osób, które napadły na procesję w 2016 roku. I ogoleni na łyso mężczyźni w koszulkach z Wielką Pogonią. Mieli swoje argumenty, ale wszystkie było łatwo zbić. Nawet krótkie rozmowy otwierały im oczy. Na koniec podawali Tymie rękę. To już zupełnie inni ludzie – mówi Marta z przemyskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce.
Tak się wyrasta na Ukraińca
Kiedy rozmawiam z przedstawicielami Związku Ukraińców w Polsce, w pierwszych minutach towarzyszy mi niemiłe przekonanie, że wcale nie chcieli oni przyjść na to spotkanie. Pytają, po co przyjechałam. Co wiem o ich sytuacji w Polsce. Czy znam specyfikę Przemyśla.
Później się wyjaśnia, że to dlatego, iż dziennikarze często przejaskrawiają pewne rzeczy. To nie jest tak, słyszę, że Ukraińcy na co dzień dostają po twarzy. Ale z przemocą fizyczną każdy wcześniej czy później się spotyka.
- Moi synowie zostali pobici cztery razy. Nie wiem, czy to dużo, czy mało – mówi Krystyna. Ktoś dopowiada: "tak się wyrasta na Ukraińca". Cała grupa wybucha śmiechem. Takim trochę przez łzy, bo wszyscy już do tego przywykli.
Zapytałam prezydenta Bakuna, jak to z tą przemocą jest. Otóż przemocy nie ma, bo statystyki policyjne milczą na ten temat – a przecież gdyby Ukraińcy spotykali się z przemocą, to by to zgłaszali.
- Jedynym incydentem, który przez policję został zaklasyfikowany jako incydent na tle narodowościowym, był atak na procesję w 2016 r. - wyjaśnił prezydent.
- Nie zgłaszamy już pobić na policję. Niby po co? Chodziłam na policję przez kilka lat i proszę mi wierzyć: w pewnym momencie człowiek ma awersję do posterunku – mówi Krystyna. Skąd ta awersja? Bo za każdym razem zgłoszenie było umarzane z powodu niewykrycia sprawcy.
Niby głupi przykład, szyba na parterze budynku. Jest regularnie opluwana, czasami jest wybijana, mimo monitoringu sprawcy czują się bezkarnie. Po co więc za każdym razem to zgłaszać?
Swój, a jakby obcy
Rozmawiamy już ponad półtorej godziny. Początkowa niepewność wyparowała, więc przemyscy Ukraińcy otwarcie mówią o tym, że czują się przez władze marginalizowani.
Jeszcze w latach 90. próbowali stworzyć ogólnopolski festiwal kultury ukraińskiej. Odbyły się nawet dwie edycje, ale łatwo nie było. Ówczesne władze miasta nie chciały wynająć obiektów, w których można by go zorganizować. Udało się po interwencji władz centralnych. Przed drugą edycją do miasta przyjechał mediować ówczesny premier Włodzimierz Cimoszewicz. Kolejnej próby nie podjęto. Za dużo nerwów.
- Innym razem chcieliśmy zorganizować Noc Kupały na Zamku w Krasiczynie. Porozumieliśmy się rok wcześniej, a na kilka dni przed imprezą zerwano umowę. W 2016 r., po groźbach narodowców, ratusz zapytał, czy jesteśmy w stanie zagwarantować tej imprezie bezpieczeństwo – opowiada Maria. - Bo my ciągle stanowimy niebezpieczeństwo. Tłumaczenie, jak w Białymstoku przed Marszem Równości: lepiej nic nie organizować, bo jeszcze ktoś poczuje się sprowokowany.
Ale nie zawsze jest tylko źle. Moi rozmówcy zawracają uwagę, że były też dobre lub przynajmniej przyzwoite lata współpracy z ratuszem.
Milczeniem pominą nazwisko prominentnego polityka, który powiedział, że "wolałby festiwal kultury eskimoskiej niż ukraińskiej", ale z Robertem Chomą, który rządził miastem przez 16 lat i odszedł z urzędu w 2018 r., współpracowało się nieźle.
Wyraźne pogorszenie relacji nastąpiło, gdy strzałka polityczna w całym kraju przesunęła się na prawo. Pierwsze sygnały, że w polskich sąsiadach łatwo jest zaszczepić niechęć, pojawiły się w 2013 r.
To była 70-ta rocznica rzezi wołyńskiej. O ile wcześniej ten fakt historyczny nie był powszechnie znany, to wtedy został niemal wpisany na sztandary walki o prawdę historyczną.
Każdy z moich rozmówców co najmniej raz w życiu został wyzwany od "banderowców". Każdy co najmniej raz musiał przepraszać.
- Nie kwestionujemy, że UPA dopuściła się zbrodni, ale Polacy też dopuszczali się straszliwych rzeczy wobec Ukraińców. Najgorsze jest to, że ludzie wciąż chcą, byśmy przepraszali za coś, za co nie jesteśmy osobiście odpowiedzialni. Sama byłam na co najmniej 3 imprezach ogólnopolskich, gdzie wzajemnie się przepraszaliśmy, ale to widocznie ciągle za mało – mówi Olga, jedna z rozmówczyń ze Związku Ukraińców w Polsce.
I dodaje, że jej zdaniem niektórzy Polacy nie chcą przyjąć przeprosin, bo stracą możliwość dalszych zaczepek.
W słowo wchodzi Marta, też ze Związku. Na oko nie więcej niż 35 lat, więc urodziła się jakieś czterdzieści lat po zbrodni. - Nie muszę przepraszać za Wołyń. Uważam, że władze państwowe i kościelne muszą, ale ja nie - mówi twardo.
I pyta bez odrobiny złośliwości: - A ile razy pani przepraszała ludność białoruską za zbrodnie Burego?
Wróg dobry, bo swój
- Przemyśl pokazuje pewne zjawiska w soczewce. Wyjaskrawia sytuacje, które mają miejsce w wielu miastach w Polsce. Pokazuje, jak nieprzepracowane historie wracają i jak się je wykorzystuje politycznie, także wobec migrantów – mówi Anna Dąbrowska.
Te "nieprzepracowane historie" to m.in. Orlęta Przemyskie, czyli młodzi przemyślanie walczący w 1918 r. o polskość miasta. Po przeciwnej stronie stanęli sąsiedzi, dotychczasowi koledzy ze szkolnej ławki - Ukraińcy.
No i Wołyń i UPA, za które, niezależnie od upływu czasu, odpowiedzialność przypisuje się kolejnym pokoleniom Ukraińców. Nawet jeśli na Wołyniu nie postawili stopy.
- To nie jest tak, że w Przemyślu relacje polsko-ukraińskie pogorszyły się nagle. Nigdy nie było idealnie. Proszę nie wierzyć w tę mitologię, zgodnie z którą w międzywojniu różne narody żyły w mieście w przyjaznych stosunkach. Dobrze może było w XV wieku, gdy do miasta przybywali Żydzi. Z tym że oni zajmowali się handlem, wobec czego ich akceptowano – przekonuje Dąbrowska.
Inny ukraiński rozmówca wyjaśnia to inaczej. Pogranicze, więc ludzie mają przekonanie, że ze zdwojoną siłą muszą tu bronić swej polskości.
Co gorsza, miasto się wyludnia – w Przemyślu nie ma żadnego uniwersytetu państwowego, jest tylko wyższa szkoła zawodowa, więc młodzi po liceum wyjeżdżają. A ci, którzy zostają, narzekają. I boją się wroga, prawdziwego lub wymyślonego.
- Bo wróg musi być. Wiadomo, że nic tak nie spaja narodu, jak poczucie zagrożenia – konkluduje pan Stefan.
- Mamy nadzieję, że takich happeningów, jak krzesła pani Dąbrowskiej, będzie więcej. Niczego nam w tym kraju tak nie potrzeba, jak tego, żeby ludzie wreszcie zaczęli ze sobą rozmawiać – mówi na koniec Marta.
A Dąbrowska zapewnia, że nie powiedziała w Przemyślu ostatniego słowa.
Gdy po spotkaniu wychodzę z Narodnego Domu, spoglądam na szybę na parterze. Ślady śliny są na swoim miejscu.
#JEDZIEMYWPOLSKĘ
Jeśli w Twojej miejscowości dzieje się coś ważnego, ciekawego, poruszającego - zgłoś się do nas za pośrednictwem platformy dziejesie.wp.pl