Stoi w szczerym polu. Jedyne takie miejsce na Mazurach
Artykuł jest częścią letniej edycji cyklu Wirtualnej Polski "Jedziemy w Polskę". Wszystkie reportaże publikowane w ramach akcji są dostępne na jedziemywpolske.wp.pl.
Z warszawskiej Białołęki jadę na Mazury trzy i pół godziny samochodem, bez żadnych przystanków. No może nie licząc tego przed mostem obrotowym w Giżycku. Żółta plakietka informuje, że jest nieprzejezdny przez 30-40 minut, trzy razy w ciągu dnia. Zamykanie zabytkowego mostu jest lokalną atrakcją. Przyglądam się, jak ludzie wyciągają telefony, by nagrać pana, który ręcznie obsługuje mechanizm. 10 minut później wjeżdżam do wsi Wronka.
Domu w zbożu z perspektywy ulicy nie widać. Szybko jednak okazuje się, że dobrze trafiłam, a moim oczom ukazała się kobieta z pięknymi słonecznikami i warzywami w rękach. To pani Czesława, właścicielka domku, do którego trzeba przejść się kawałek w głąb pola.
Powróciła w rodzinne strony i zaryzykowała z biznesem
Pani Czesława wychowywała się we Wronce, co często było dla niej prawdziwym utrapieniem. Kojarzycie żarty z mitycznej drogi do szkoły, którą musieli pokonać uczniowie ze wsi? W tym przypadku to nie żarty. Wstawała skoro świt, wkładała kalosze i dwa kilometry przedzierała się przez błoto. Na przystanku zmieniała buty i wsiadała do autobusu.
Potem wyrwała się z mazurskiej prowincji, zaczęła studiować budownictwo. W trakcie studiów nie mogła pozbyć się myśli, że w rodzinnej posiadłości drzemie ogromny potencjał. Pojawił się pomysł, by na miejscu wiejskiej chaty postawić dworek. Jakże inny okazał się plan, który finalnie postanowiła zrealizować.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wakacje w Polsce a za granicą. Turyści nad Bałtykiem zwrócili uwagę na jedną rzecz
Zobacz też: Mazurskie królestwo Katarzyny i Cezarego Żaków. Tak mieszkają i odpoczywają
Po studiach porwało ją dorosłe życie, wychowywanie dzieci, które chętnie w okresie wakacyjnym zabierała do dziadków na wieś. Po latach pani Czesława wróciła do Wronki, by zaopiekować się mamą. Zaczęła również porządkować posiadłość. Z 12 hektarów gruntu otrzymała od rodziców cztery – nastąpił równy podział między trzy siostry.
Po dokładnym wykarczowaniu terenu doszła do wniosku, że na malowniczym wzniesieniu jednak można coś wybudować. Do współpracy zaangażowała zaprzyjaźnionych architektów oraz dzieci, a sama nadzorowała cały proces jako inżynier budowy. Chciała stworzyć miejsce unikalne, kameralne, w którym można odpocząć od miejskiego zgiełku. Dodatkowo położyła nacisk na naturalne materiały – Dom w zbożu powstał ze słomy, gliny i konopi.
– Budowa rozpoczęła się jesienią 2019 roku. Chwilę później wybuchła pandemia COVID-19. Nie wiedziałam, czy wkładać w to pieniądze, czy się wycofać – mówi pani Czesława. Jednak postanowiła zaryzykować i nigdy tego nie pożałowała. Domek został oddany do użytku we wrześniu 2020 roku i od początku cieszył się dużym zainteresowaniem. Obecnie ceny zaczynają się od 875 zł za noc.
Biznes niemal nakręca się sam. W końcu kto nie chce odpocząć na łonie natury w dobie ciągłego pędu? Badania naukowe potwierdzają, że kontakt z naturą ma zbawienny wpływ dla naszego organizmu. Przede wszystkim obniża poziom kortyzolu zwanego hormonem stresu. A Dom w zbożu otoczony jest sielskością, o której wielu mieszkańców miast nieustannie marzy.
Dopięte na ostatni guzik. Turyści doceniają. "W wakacje wszystko zajęte"
Gospodyni przygotowała wszystko bardzo pieczołowicie. W domku czeka świeżo upieczona chałka z serem, miska malin zerwanych prosto z krzaka oraz wino z antonówek. Domek nie jest duży, ale wystarczająco przestronny. Na efekt wpływają przede wszystkim cztery wielkie okna, przez które wpada letnie słońce (przed nagrzaniem się wnętrza można ustrzec się za pomocą zasłon, a w razie upału włączyć klimatyzację). Na dole salon z kominkiem i kuchnia z wyspą oraz wysokimi krzesłami. Nie można też nie wspomnieć o łazience z prysznicem wyłożonym deskami, a nie płytkami, co zdarza się bardzo rzadko, oraz długą wanną. Góra to antresola z sześcioma miejscami do spania.
W Domu w zbożu jest wszystko, czego można potrzebować do komfortowego wypoczynku. Zaglądam w każdy zakamarek. W kuchni można znaleźć koszyczek z przyprawami czy papierowe słomki, a w łazience podpaski czy tabletki na ból głowy. Dlaczego trzeba o tym wspomnieć? Bo takie wyposażenie jest rzadkością nawet w przypadku noclegów za kilkaset złotych za dobę na osobę.
Zobacz też: Chciała wyjechać na wakacje marzeń. Trafiła na "tureckie Mielno"
Na zewnątrz stoi grill, ale można z niego korzystać tylko po uprzednim poinformowaniu gospodyni. Najlepiej w ogóle tego nie robić, szczególnie w okresie, gdy zboże jest dojrzałe. Domek z dwóch stron okala taras ze stolikiem i leżakami. Śniadanie na nim to pozycja absolutnie obowiązkowa. Wiąże się z obserwacją krów, które kroczą swoimi ścieżkami – pani Czesława wypuszcza je około godziny ósmej rano. Nie żartowała z tym, że przy okazji zarządza gospodarstwem. Choć warto zaznaczyć, że na co dzień mieszka w Łomży, która oddalona jest o około półtorej godziny jazdy samochodem.
Do Domu w zbożu dojeżdża regularnie. Podejrzewam, że często, bo obłożenie ma ogromne. Próbując zabukować weekendowy nocleg z początkiem lipca, dowiaduję się, że wolny termin ma dopiero w przedostatni weekend sierpnia.
– W wakacje było zajęte wszystko. I choć ludzie rezerwują domek przez cały rok, szczególnie w weekendy i święta, to sezon zaczyna się mniej więcej w kwietniu. W tym roku obłożenie wiosną i latem oszacowałabym na 70 proc. – informuje mnie właścicielka.
Kameralny wypoczynek nad jeziorem
No dobrze, ale co by tu porobić oprócz upajania się widokami? Z panią Czesławą dzielę się pomysłem, że pojechałabym nad jezioro Niegocin, które mijałam po drodze. – Niegocin? Nie... – gospodyni nie kryje niechęci. – Jest sobota. Tam będzie mnóstwo ludzi, strasznie tłoczno. Lepiej pojechać na najbliższe jeziorko, woda czyściutka, aż chce się kąpać. Tu w lewo, potem w prawo i już – tłumaczy drogę. Informuje, że mogę wziąć ze stodoły rower.
Do koszyka wsadzam prowiant. Droga nie jest długa, ale też nie najkrótsza. Kilka wzniesień. Potem z górki. I na nowo. Docieram na małą plażę nad Jeziorem Okrągłym, na której odpoczywa zaledwie kilka osób. To otoczone drzewami niezwykle kameralne miejsce. Woda faktycznie jest bardzo czysta, więc wchodzę do niej śmiało, by chwilę później napompować SUP-a i zawlec go na brzeg. Jest bezwietrznie, więc można spokojnie popływać. Tak nad jeziorem mija kilka dobrych godzin.
Tanie działki przyciągają w okolice nowych mieszkańców
W drodze powrotnej rozglądam się bacznie dookoła. Mijam wiele mniejszych i większych nowoczesnych domów. Jeden tuż przy jeziorze jest właśnie w budowie. Gdy jestem z powrotem, zagaduję panią Czesławę o działki na Mazurach – 70-80 zł za metr kwadratowy – mówi mi gospodyni, a ja nie mogę otrząsnąć się ze zdumienia. Ceny działek pod Warszawą są kilkukrotnie wyższe. Nic dziwnego, że ludzie budują się na Mazurach.
Ale od razu dowiaduję się, że "lokalsom" to nie w smak. I nie chodzi o to, że nie lubią mieć sąsiadów czy coś szczególnie zakłóca ich spokój. – Ludzie budują się w okolicy Wronki już od około pięciu lat. W tym czasie krajobraz bardzo się zmienił. Stawiane są nowoczesne domy, które gryzą się ze stylem starych, mazurskich – mówi mi jeden z mieszkańców wsi podczas spaceru.
Zobacz też: Nieodkryta perełka nad Bałtykiem. Jedyna wioska rybacka w Polsce
Okazuje się, że na działce można postawić w zasadzie cokolwiek, nie ma konkretnych wytycznych, których zgodnie z prawem należy się trzymać. To jak z billboardami, które szpecą górski krajobraz w drodze do Zakopanego. Co więcej, nowi mieszkańcy walczą o każdy centymetr prywatnego dostępu do jeziora, co również wywołuje frustrację wśród osób, które mieszkają tu od pokoleń.
Pytam panią Czesławę, czy planuje rozbudowywać biznes, stawiać kolejne domki. W końcu ziemi jej nie brakuje. – Zdecydowanie nie. To by zniszczyło całą koncepcję. Chodzi o to, by stał jeden domek w środku pola – odpowiada z przekonaniem.
Drugiego dnia pobytu plan jest taki sam: śniadanie, obserwowanie krów, jezioro, SUP, opalanie. Po południu żegnam się z panią Czesławą. Obie wyrażamy nadzieję na ponowne spotkanie. Ruszam do Giżycka na obiad, a następnie w dalszą drogę do Warszawy.
Oliwia Rybiałek, dziennikarka Wirtualnej Polski