WP Ważny temat
WP Ważny temat

Prowadził największy lombard w Europie. "Tacy jak ja mają mentalność multimiliardera"

To historia o tym, co stało się po filmie "Lombard" o największym takim biznesie w Polsce. O tym, co teraz dzieje się z bohaterem filmu i jego magazynie osobliwości. O biznesie, ale i o biedzie. O tym, co ludzie oddadzą ze swojego mieszkania, by mieć choćby kilka złotych na życie.

Artykuł jest częścią cyklu #JedziemyWPolskę. Chcesz opowiedzieć o czymś, co dzieje się w Twojej miejscowości? Pisz na dziejesie@wp.pl.

Wszystkie teksty powstałe w ramach cyklu #JedziemyWPolskę znajdziesz tutaj.

Scena 1. "Lombard"

- To nie jest powiedziane, że to jest nasz blender – rzuca do słuchawki Wiesiek, odpowiadając rozgoryczonemu klientowi. – Proszę pana, to jest nie do uwierzenia w takie bajki. Ale proszę pana, co tam panu wypada? Wziąłem ten blender, przewracałem z boku na bok, z góry na dół i nic nie wypadało, a panu coś wypada – broni się Wiesiek. – Blender to blender, ku…wa – rzuca pracownik, Tomek, dmuchając balony na festyn.

Tak zaczyna się "Lombard", film Łukasza Kowalskiego, który zachwycił nie tylko krytyków, ale i publiczność tegorocznego Millennium Docs Against Gravity. Kowalski opowiada prostą historię największego lombardu w Polsce, a najprawdopodobniej także w tej części Europy.

W Bytomiu, na Bobrku, gdzie bieda nie piszczy, a głośno krzyczy, w dawnym budynku po Biedronce Wiesiek otworzył lombard, do którego ciągną okoliczni mieszkańcy. Oddają to, co im zostało, by mieć cokolwiek na życie. Jednych uratuje 20 złotych, inni płaczą, gdy zobaczą jakikolwiek grosz. Pozbawieni środków do życia mieszkańcy znoszą pod zastaw coraz bardziej absurdalne i bezużyteczne przedmioty.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Świadkowie Putina. Pokazują, jak to się stało, że doszedł do władzy

Biznes upada, ale jednocześnie fascynuje. Widzowie poznają coraz to nowe zakamarki lombardu, który jest jak niekończąca się jaskinia pełna dziwności. A Wiesiek zachwala: "sprzedamy wszystko od igły po helikopter" i wpada na coraz to nowe, szalone pomysły marketingowe. Choć lombard przynosi straty, to pokazany jest jako centrum życia lokalnej społeczności.

Kadr z filmu \

Kadr z filmu "Lombard"

Źródło: Materiały prasowe

Scena 2. Nie amerykański, a polski sen

Film zachwycił widzów polskiego festiwalu. Podczas Millennium Docs Against Gravity o filmie Kowalskiego mówili wszyscy. Bohaterowie, na czele z Wieśkiem i jego ówczesną partnerką, sprzedawczynią lombardu i miłośniczką wyszperanych tam futer – Jolą, ruszyli w trasę. Byli w Katowicach, we Wrocławiu, przyjechali też do Warszawy na premierę, spotkania z publicznością i wywiady. Mogli poczuć się jak gwiazdy. – Byłem zszokowany. Czekały na nas pełne sale ludzi – wspomina Wiesiek. – Kto chce oglądać taką gębę jak moja? – rzuca.

Wiesiek dokumentował życie w trasie. Ma zdjęcia ze spacerów po Warszawie. Dokładnie obfotografował Mariotta, w którym spał razem z przyjaciółmi z bytomskiego lombardu. W lobby hotelu nagrywał bohaterów filmu, robiąc z nimi krótkie wywiady. – Pani Jolu, proszę powiedzieć, gdzie się znajdujemy? – pyta. – No, w Warszawie, proszę pana – odpowiada. – Ale proszę powiedzieć, co tu robimy? Co tu świętujemy? – dopytuje. – Premierę filmu "Lombard" z naszym udziałem! – dodaje po chwili podniosłym tonem.

A co dalej? Może to wychowanie na amerykańskich filmach z happy endami zrobiło swoje, może to wiara w magię kina i możliwości, jakie daje taka promocja – byłyśmy przekonane, że pod słynnym lombardem w Bytomiu ustawiają się kolejki. Że odmienił się los pracowników z Bobrka.

Obrazki jak z filmu: zaciekawieni ludzie garną się do lombardu, by szperać w zgromadzonych tam rzeczach. Chcą poznać tego Wieśka i tę fascynującą Jolę. Oni zarabiają, ludzie znajdują swoje skarby. Biznes się kręci. Magia kina trwa.

Życie potrafi brutalnie zweryfikować takie mrzonki.

Scena 3. Wiesiek

- Mam już dość tej prowincji – mówi, gdy siedzimy w niewielkim pomieszczeniu starej kamienicy. Kiedyś niedaleko działała kopalnia, a po drugiej stronie ulicy Wiesiek prowadził sklep wielobranżowy. To nie była jego pierwsza praca. Jak większość chłopaków ze Śląska pierwsze pieniądze zarabiał na kopalni. Lubił to, miał smykałkę do zarządzania ludźmi. Odszedł, bo ciągnęło go do biznesów.

W latach 90. i złotych czasach dla tych, którzy potrafili kombinować, by zarobić, handlował krawatami na Węgrzech. Sprzedawały się jak ciepłe bułeczki i to z kilkunastozłotowym przebiciem. Węgrzy potrzebowali krawatów do garniturów, Wiesiek najpierw sam, a potem z dwoma pomocnikami zaopatrywał lokalne ryneczki. Za zarobione pieniądze kupował… jeszcze więcej krawatów. Później zainwestował w bar przy targowisku. – Jedzenie prima sort. Takiego jedzenia jak u nas nie było w całym Bytomiu. Wszystko schodziło. Schabowe, pierogi, a placki ziemniaczane jak ludzie brali! – wspomina.

Prowadził dyskotekę, sklep, w końcu zdecydował się otworzyć swój pierwszy lombard. – Co ja o tym wiedziałem? Nic – opowiada, zapalając kolejnego papierosa. Żeby zrozumieć, jak działają lombardy, poszedł zastawić telefon komórkowy. Niedługo sam zaczął przyjmować od ludzi ich ostatnie skarby.

- Poczułem to powołanie. Zrozumiałem, że mam talent do sprzedaży. Wiecie, ja sprzedam wszystko. Od igły po helikopter – mówi.

Wiesiek opowiada, że przyjmował w zastaw mieszkania, miał też pokaźną kolekcję rowerów, które trzymał w osobnym pomieszczeniu. Pewnego dnia do lombardu wszedł policjant w cywilu. Pytał o rowery. Gdy zobaczył to, jak wiele ich mieli, złapał się za głowę. Był przekonany, że trafił na dziuplę przestępców. Po kilku miesiącach sprawdzania, czy rowery pochodzą z kradzieży czy nie, Wiesiek odzyskał swój towar.

Wiesiek w swoim magazynie

Wiesiek w swoim magazynie

Autor: Magdalena Drozdek

Źródło: WP

Scena 4. Wróćmy do lombardu

Najpierw lombard Wieśka mieścił się w tym niewielkim pomieszczeniu, gdzie dziś odpala przy nas papierosa za papierosem i opowiada o swojej przeszłości. To mała, pewnie nigdy nieremontowana komóreczka służyła jako pierwszy lokal, z którego sprzedawali zgromadzone rzeczy. W końcu, po latach, przenieśli się na Bobrek – tam, gdzie odwiedził ich Łukasz Kowalski ze swoją ekipą i kamerami. Zgromadzili kilkadziesiąt tysięcy przedmiotów, stając się największym lombardem w Europie.

Niezliczone ilości talerzyków, kubeczków i wazoników. Dziesiątki futer i skórzanych kurtek. Meble, które widziały lepsze czasy. Kryształowe wazony. Ząb mamuta. Dwie tony książek. Półki pełne żelazek, blenderów i elektrycznych czajników. Osobne pomieszczenie na uchwyty pod umywalkę i osobne na stare toalety. Nie da się tego wszystkiego wymienić.

Gdy pierwsi widzowie obejrzeli "Lombard", ten w Bytomiu chylił się ku upadkowi. – Trochę się spóźnili. Szkoda – mówi Wiesiek. Pracownicy musieli wynieść się z budynku po starej Biedronce. Trafili jeszcze na kilkanaście miesięcy do lokalu niedaleko centrum Bytomia, ale to nie pomogło.

Wiesiek jest zdania, że biznes zabiły schody. Do lombardu trzeba było wspiąć się na drugie piętro. Tam w wielkiej hali poustawiali to, co udało im się przenieść ze starego lombardu. – Tam gołębie nie dolatywały nawet! – tłumaczy.

Kadr z filmu \

Kadr z filmu "Lombard"

Źródło: Materiały prasowe

Właściciel pobliskiego lombardu jest zaś zdania, że biznes zabiły śmieci. – Pan słyszał o tym słynnym lombardzie? – pytamy. W odpowiedzi słyszmy: – To jakaś masakra. Moim zdaniem, tam jest więcej śmieci niż wartościowych rzeczy. Jak poznać, że coś nie jest z kradzieży? Ludzie chodzili tam, oddawali, co mieli, żeby mieć grosz na wódkę. Panie tam lepiej nie chodzą.

Pewnie gdyby zapytać właściciela nieruchomości, powiedziałby, że biznes po prostu był niewypłacalny. Lombard mało kto odwiedzał, a aukcje internetowe były blokowane przez znanego giganta. W maju tego roku przestali na nich zarabiać. Szef tracił pracę, ludzie zaczęli odchodzić. Nie było już Joli, Roksany… Lombard wygasał.

- Trzeba zacząć jakoś nowe życie – mówi Wiesiek, otoczony przez te wszystkie rzeczy.

Scena 5. Miasto

Z Katowic do Bytomia jedzie się autobusem M3. Mijając słynny Spodek, wielkomiejskie wieżowce, ogromne połacie zieleni. Po drodze powoli coś się w krajobrazie zmienia. Pojawiają się stare, zaniedbane kamienice, sterty gruzu i kilometry banerów reklamowych, tak bardzo przypominających lata 90.

Autobus zatrzymuje się na pętli przy dworcu. Okolica nie wygląda najlepiej. Płot, za płotem stara wiata nad peronem z odrapanym napisem "Bytom" – pewnie robiłaby wrażenie, gdyby nie to, że jest tak zaniedbana. Zaniedbane są też piękne secesyjne kamienice, osmolone, odrapane. Nawet na rynku (wyłożonym w całości kostką Bauma), tuż obok Biura Promocji Bytomia, straszy rozsypujący się gmach z powybijanymi szybami i zabitym dyktą parterem.

Ale coś się w mieście dzieje. Działają społecznicy, inwestuje się w renowacje. Dworcowa, jedna z reprezentacyjnych ulic miasta, którą zmierzamy na umówione spotkanie, jest cała rozkopana. Maszyny pracują, a nad nimi widać świeżo odnowione fasady kamienic. Mimo utrudnień w poruszaniu się ulicą zmierza wielu przechodniów. Widać, że to okoliczni mieszkańcy. Turyści raczej omijają to miejsce.

Bytom, mimo tego, że jest dość duży, sprawia wrażenie małej mieściny, w której niewiele się dzieje. Zamiast sklepów z modną odzieżą są takie z używaną. Zamiast sklepików z pamiątkami są lombardy. Zamiast ruchliwych restauracji i kawiarenek w centrum są opuszczone lokale świecące pustką. Tutaj nawet knajpa z kebabem zwinęła interes. Obok naklejonego na szybę zdjęcia bułki wypełnionej mięsem i sałatą, widnieje kartka "wynajmę lokal". Pandemia? Inflacja? A może wyludnienie, którego wskaźnik w Bytomiu jest jednym z najwyższych w Polsce?

- Kiedyś tutaj ciężko było znaleźć lokal na biznes – mówi nam Wiesiek. - Dziś Bytom jest pusty. Wszędzie tylko wiszą ogłoszenia "do wynajęcia". Wszyscy stąd wyjechali. Została sama patologia, emeryci i renciści.

Garść liczb. W "Raporcie o Stanie Miasta" opublikowanym na oficjalnej stronie Bytomia czytamy: "Liczba mieszkańców systematycznie spada. Podobnie jak w wielu miastach w Polsce, m.in. w Łodzi, Radomiu, Płocku, Sosnowcu i Częstochowie, w Bytomiu mamy do czynienia ze zjawiskiem depopulacji". 31 grudnia 2020 r. zameldowanych było tam 140 776 osób. Dokładnie rok wcześniej było ich 143 598. Oznacza to, że w 2020 r. Bytom opuszczało średnio 8 osób każdego dnia.

Wiesiek pokazuje nam budynek naprzeciw swojego magazynu. Miał tam kiedyś sklep. Wspomina złote lata Bytomia, kiedy działała jeszcze kopalnia: - Pamiętam, że górnicy blokowali tu przejście dla pieszych, protestowali, żeby tylko kopalni nie zamykać. Ale i tak zamknęli.

Bytom określano kiedyś mianem "miasta kopalni". Działało ich tutaj jedenaście i dwie huty żelaza. Dziś została tylko jedna. W wyobrażeniu Wieśka kopalnie były dla Bytomia dobre. Dawały pracę, możliwości. Choć sam wolał rozkręcić własny biznes, pewien jest, że to dzięki górnikom udawało mu się zarobić.

Ale to tylko część prawdy. Bytom jest dziś jak "antyreklama" górnictwa prowadzonego na szeroką skalę. Lata eksploatacji sprawiły, że miasto dosłownie znika pod ziemią. W ciągu 46 lat dzielnica Karb zapadła się aż 18 metrów w dół, a jej mieszkańcy musieli masowo się wyprowadzać z własnych domów. Budynki w różnych częściach miasta trzeba rozbierać, bo nie wytrzymują deformacji powierzchni. Te szkody to ogromne koszty. Pytanie, z czego je pokryć, skoro nie ma już kopalni? Jest za to co najmniej 15 lombardów w samym centrum miasta.

Scena 6. Marzenia z Chorzowskiej

Część rzeczy z lombardu na Bobrku piętrzy się dziś w jednym pomieszczeniu, które służy Wieśkowi za magazyn. Pod sufit sięgają worki z futrami. W plastikowych koszach porozkładana jest porcelana i szkło. Są talerzyki z czasów przyjaźni polsko-północnokoreańskiej i takie ze starych hut szkła, na które polują dziś kolekcjonerzy. Są lalki ze starego teatru i żyrandole z PRL-u. W jednym kącie stos nart, w drugim kosz z rakietami do tenisa. Na półce nad biurkiem uchowały się kryształowe wazony wycenione na kilkaset złotych. Jest "afrykańska" maska na ścianie i zabytkowa harmonia za 3 tys. zł.

Wiesiek siedzi obok nas na barowym stołku i opowiada o swoich planach na przyszłość. Może otworzyć nowy lombard? Może otworzyć ogromną dyskotekę w miejscu po lombardzie? Może iść w politykę? Może po prostu jechać do Niemiec i tam stworzyć swój biznes od podstaw?

- Tacy jak ja to ludzie z mentalnością multimiliardera - Opowiada nam bohater "Lombardu". - Taki jeden gość powiedział mi, że milionerem można zostać nawet jak się handluje pinezkami. Wszystko zależy od tego, na jaką skalę to robimy. Ja tę mentalność w sobie mam i prędzej czy później to się uda.

Magdalena Drozdek, Karolina Stankiewicz, dziennikarki Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl