Narkopolacy lubią zaszaleć, ale nigdy nie wiedzą, co jest "w woreczku"
Obserwuję tańczącą w rytm muzyki grupę bardzo młodych osób. Połamany bas uniemożliwia rozmowę, czy wyłuskanie choćby jej strzępów.
Wyciągam telefon, żeby zapamiętać to, co widzę. Obejmuję kadrem pulsujący namiot, prześlizguję się po grupie młodych osób. Wyłapuję wtedy moment, w którym jeden chłopak daje coś swojej koleżance. Dziewczyna po kilku sekundach zaczyna się "rozpływać".
Jeżeli miałbym opisać klimat festiwalu jedną sceną, to byłoby dokładnie to ujęcie.
Narkotyki są obecne. Nie ma co zaprzeczać
Nie jest to artykuł o tym, że narkotyki są złe. Jest to opis stanu faktycznego, one po prostu są. Nie chcę oceniać, nie chcę ferować wyroków.
W rozmowie na temat używek podejmowane są gównie trzy aspekty – moralny, prawny i społeczno-medyczny. Stan prawny narkotyków w Polsce jest jasny, a kwestie moralne wołałbym zostawić sumieniu czytelników.
Ruszamy na znany festiwal
Na festiwal jadę z przypadkowo poznanymi w sieci osobami. Paweł* jest spod Warszawy, a Joanna z Gdańska. Spotykamy się na olsztyńskich Jarotach.
– Miałem nie jechać, ale spontanicznie zdecydowałem jednak, że jadę – mówi. Podobnie jest w przypadku dziewczyny z Gdańska.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
David Guetta na Sunrise Festival 2022
Nie ukrywam, w jakim celu jadę na festiwal, ani też, dlaczego zdecydowałem się jechać autem z osobami poznanymi przez internet. Widzę od razu, że jedna z pasażerek, gdy to słyszy, staje się spięta i czuję, że narzuci sobie autocenzurę. Ale z kierowcą od razu łapię kontakt. Mamy przed sobą dwugodzinną podróż, to sporo czasu na zadawanie pytań i odpowiedzi.
Im dalej od Olsztyna, tym bardziej psuje się pogoda. Niestety, będzie ona miała duży wpływ na to, jak przebiegnie ten wyjazd.
Joanny nie udaje mi się wkręcić w rozmowę, ale z Pawłem rozmowa się klei. Opowiada o sobie. Wiem, że ostatnie dni spędził na Mazurach z grupą znajomych. Teraz jedzie spotkać się z kolejnymi. Pracuje w branży kreatywnej. Na oko ma około trzydziestki. Dopytuje go o to, co dzieje się na Mazurach, ile pieniędzy wydał, "czy były jakieś dragi".
Mówi, że na jeziorach sięga się głównie po alkohol. Wydał na niego około 200 zł. Życie nad jeziorami płynie w rytmie alkoholu.
Festiwal? Narkotyki zamierza załatwić na miejscu. – Myślę, że maks ile wydam, to z 200 zł – znów pada ta kwota. Dopytuję, jak było wcześniej. Przed pandemią, opowiada Paweł, wydawał na takiej imprezie na same używki, głównie "piguły" i "trawę", około 500 zł.
Wysiadam blisko plaży. To koniec wspólnej podróży, ale mam deklarację, że jak będę chciał wracać, to może mnie zabrać do Warszawy.
Bawimy się budżetowo, bo inflacja
W drodze na miejsce festiwalu spotykam Tomka, pytam go, którędy mam iść. "Stary, też idę" – słyszę w odpowiedzi. Łapie mnie za ramie żylastą ręką. Oznakowanie w pobliżu festiwalu jest kiepskie. Gdyby nie mój nowy kolega, miałbym problem z dotarciem do bramek.
– Ja jestem z okolicy. Jestem tutejszy. Przyjechałem z żoną i z młodym. Nie mamy biletów, ale może uda się kupić – mówi Tomek.
Kolejny raz mówię wprost, że przyjechałem podejrzeć, ile wydają pieniędzy i jak bardzo "odlatują" na wakacjach Polacy.
– My teraz tylko alkohol, kiedyś paliliśmy trawkę, ale przy młodym nie będziemy. W tym roku budżetowo wzięliśmy alkohol z barku, wszytko podrożało i ta inflacja. Bilety też w tym roku drogie – mówi Tomek, na oko maksymalnie 45-latek.
Kiedy wchodzę na teren festiwalu, zaczyna już solidnie padać. Pogoda robi się bardziej listopadowa niż lipcowa. Deszcz bardzo szybko staje się nieznośny.
Zapach trawy
Przysiadam się do grupy osób po czterdziestce. Rozbawionych i wyraźnie pijanych. Dorota zajmuje się komunikacją, jej mąż Radek prowadzi własny biznes. Po latach spędzonych w Warszawie wrócili kilka lat temu na Warmię. Na festiwalu ewidentnie postanowili się wyluzować, bo byli w stanie, który wskazywał, że mogli nie wytrzeźwieć od piątku. Dosiada się do nas Michał z Piotrkiem.
– My tu teraz to alkohol. Jak byliśmy na S., tam to prochy były głównie. Ja wydałem 200 na prochy i 200 na trawę – mówi jeden z nich. – Stary i pamiętaj, nie daj się częstować, bo nie wiesz, co to może być – przestrzega.
Deszcz nie odpuszcza. Pada tak mocno, że nawet grająca naprawdę głośno muzyka ma problem z dotarciem do uszu.
Pod namiotami czuć zapach marihuany. Jointy krążą między ludźmi. Gdy robi się później, pod zadaszeniem zbiera się coraz więcej przemoczonych ludzi, zapach "trawy" praktycznie nie znika. Coraz bardziej w oczy rzucają się osoby, które "jadą" już na różnego rodzaju stymulantach. Po kilku godzinach na nogach zaczynam czuć zmęczenie. Ruszam do punktu, w którym pracują wolontariusze zajmujący się edukacją związaną z narkotykami. Przy wejściu spotykam studenta z Wrocławia. Rozmawiamy chwilę. Znów pytam wprost, ile wydał i co kupił.
– Mieliśmy po trzy torby MDMA, po jednej na głowę i do tego kupiliśmy pseudokoks jakiś. Wyszło po trzy stówy na łebka. No i oczywiście wzięliśmy jaranie jeszcze – mówi Janek, popijając w deszczu herbatę i paląc papierosa.
Mało amfetaminy w amfetaminie
Na terenie festiwalu jest miejsce, w którym można otrzymać pomoc, nie tylko w związku z narkotykami, ale także w przypadku problemów emocjonalnych lub napastowania seksualnego.
– Na festiwalach jest bardzo intensywna zabawa. Uczestnicy przyjeżdżają często dla kilku artystów. To jest skumulowana zabawa, która normalnie byłaby rozłożona na kilka imprez. Dlatego, tak, moim zdaniem w trakcie festiwali ludzie bawią się intensywnej. Dlatego tu jesteśmy – mówi jedna z wolontariuszek z projektu After Party.
Janek, z którym rozmawiałem wcześniej, mówił o pseudokoksie. Miał na myśli coś, co miało być kokainą, ale pewnie nią nie było. To jeden z problemów w nielegalnym obrocie substancjami psychoaktywnymi – nikt nie kontroluje tak naprawdę jakości.
Na festiwalu uczestnicy decydują się na zażywanie tanich substancji lub tych dostępnych na terenie imprezy. Nigdy nie wiedzą, co tak naprawdę kupują. – Statystyki wskazują, że na polskim rynku w amfetaminie jest średnio około 15 proc. amfetaminy – dodaje jedna z wolontariuszek.
Mała impreza, ale zabawa jak na dużej
Tydzień później w średniej wielkości mieście na północy kraju odbywa się lokalny festiwal muzyczny. Postanawiam skonfrontować duże wydarzenie z muzyką elektroniczną z dużo mniejszym i bardzo kameralnym wydarzeniem. Impreza ta regularnie odbywa się w parku.
W tym wypadku postanawiam od razu wkręcić się na imprezę po imprezie. W międzyczasie kręcę się po parku, zagaduję ludzi, w tym młodego człowieka z zielonymi włosami. Temat schodzi na "trawę". Znowu mówię wprost. Rozmówca nie wydaje się tym onieśmielony.
– Wiesz, ja mam receptę. Mogę kupować legalnie. W wakacje jakoś więcej zawsze mi schodzi. Wydaję zazwyczaj 1 tys. zł miesięcznie, ale latem zdarzyło mi się i drugie tyle – mówi Adrian.
Łapię kontakt z grupą osób w różnym wieku – od dwudziestokilkulatków po czterdziestolatków. Poważne zawody i umowy zlecenie. Jest bardzo egalitarnie, ale to typowe dla mniejszych ośrodków. Przysłuchuję się i włączam w rozmowę. Okazuje się, że problemem jest załatwienie czegoś innego niż amfetamina. Cała ekipa nie ma ochoty akurat na "polski klasyk". Szukają raczej MDMA albokolejnej mutacji mefedronu.
Zostawiam ich na chwilę z tym problemem. Przechadzam się między ludźmi. Klimat jest bardzo przyjemny. Są rodziny z dziećmi. Osoby pod wpływem alkoholu nie rzucają się w oczy.
Kiedy wracam do pozostawionej na krótko grupy, słyszę, że udało się załatwić pożądaną substancję, ale trzeba jechać w inną część miasta. Ktoś idzie, ktoś wraca, muzyka nie przeszkadza w załatwianiu "afteru". Ustalone, za chwilę impreza masowa zamieni się w kameralną domówkę.
Towar w kolorze cukru trzcinowego
Na miejscu jest kilka osób. Przy kuchenny blacie goście zaczynają kręcić się przy talerzu. Słyszę w głosach niezadowolenie. Okazuje się, że towar jest brązowy. Faktycznie przypomina barwą cukier trzcinowy. "Afterowicze" marudzą, kruszą i wciągają. Idę wybrać muzykę, nie czuję się komfortowo, obserwując, jak w ruch idą pocięte słomki. Najpierw pytam, czy mogę zrobić zdjęcie.
Nie, bo później będzie, że na "afterach" u nas jest ch***** towar – mówi Dorota.
Kiedy ekipa kończy aktywności w kuchni, wraca do rozmowy. Według moich towarzyszy tego dnia "proch" może nie wygląda jakoś super, ale jednak działa. Jest "taki miękki, miły, pluszowy" – słyszę. Kiedy uderza euforia i pobudzenie, okazuje się, że kolor tego, co miało "klepać" – a nadal nie wiem, co to było – nie jest już tak istotny.
Impreza się rozkręca, a im bardziej się rozkręca, tym bardziej zmienia się zachowanie uczestników. Przyspieszona "nawijka", ściśnięte "szczeny". Wiem już, że zaraz spotkanie zmieni swój charakter. Dzwoni domofon, dołącza kilku gości. Wykorzystuję sytuację i wychodzę. Zostawiam "afterowiczów" z ich brązowym "stafem".
*imiona bohaterów zostały zmienione
Michał Krawiel, dziennikarz money.pl
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl