Mission Impossible 7. Most im. Toma Cruise'a w Polsce?
Artykuł jest częścią cyklu #JedziemyWPolskę. Chcesz opowiedzieć o czymś, co dzieje się w Twojej miejscowości? Pisz na dziejesie@wp.pl.
Wszystkie teksty powstałe w ramach cyklu #JedziemyWPolskę znajdziesz tutaj.
Burmistrz Wlenia Artur Zych zaskakuje mnie już na początku naszego spotkania.
- Mam pomysł, żeby nazwać most w Pilchowicach imieniem Toma Cruise’a – mówi.
- To zabawne. Ale… mówi pan serio?! – pytam.
- Całkiem serio – mówi Zych. – Chciałbym zobaczyć reakcję Cruise’a. Byłoby to działanie promocyjne. O naszej gminie, na której terenie stoi most, powinno być dalej głośno.
Choć dziś uratowanie mostu i tutejszej linii kolejowej wydaje się Mission Impossible, Zych obiecuje walczyć – niczym Ethan Hunt - do końca.
Kaiser był wizjonerem
Konstrukcja z 1906 roku wciąż robi wrażenie, choć tak naprawdę jest odcięta z dwóch stron solidnym, spawanym płotem. Nie trzeba być wielkim koneserem wzornictwa przemysłowego, żeby podziwiać ten nitowany most dolnoprzęsłowy. Ukryta pośród soczystej zieleni rdzewiejąca kratownica wciąż budzi podziw, wznosząc się majestatycznie nad Jeziorem Pilchowickim.
- Cesarz Wilhelm II był wizjonerem – mówi Marian Gewert, który prowadzi tu wypożyczalnię sprzętu wodnego. – To w końcu za jego czasów zbudowano tu most i gigantyczną kamienną tamę w Pilchowicach. Był na otwarciu.
Może za Wilhelma wszystko się zgadzało, ale ostatnio mniej. Gewert skarży się, że gdy filmowcy wstępnie przygotowywali się do zdjęć w Pilchowicach w 2020 roku, drogi wokół mostu zostały zamknięte na ponad miesiąc.
– Była jakaś pani z Warszawy, pytała, ile będę stratny na wypożyczalni i płatnym parkingu przez ten czas, obiecała coś oddać i do dziś jej nie widziałem – macha ręką zrezygnowany.
- Nie było takiego zamknięcia – zaprzecza burmistrz Wlenia. – Było jedno zamknięcie przez kilka dni w celu przewiezienia ładunków wysokogabarytowych. Nie dostaliśmy wtedy żadnych wniosków o rekompensaty.
Jak wygląda dziś most? Butwieją i rozpadają się deski stanowiące podkład pod tory. To, co za kaisera było ewenementem, dziś jest kłopotem. Most jest zamknięty z obu stron z powodów bezpieczeństwa. Podobno jakiś ojciec przyszedł tu z synem, który biegał po spróchniałym drewnie. Groziło tragedią.
Przy moście zatrzymuje się pan Irek z pobliskiego Lwówka Śląskiego. Wysiada z samochodu.
- Pamiętam, jak tym mostem jeździła z Lwówka ciufcia parowa – mówi. – To była ogromna atrakcja dla dzieci lata temu.
- Dobrze, że most nie został wysadzony? – pytam.
- Cały czas myślałem, że to był pic na wodę z tym wysadzaniem – mówi pan Irek. – Kto przy zdrowych zmysłach wysadzałby taki unikalny zabytek? Myślałem, że nakręcą stojący most i "wysadzą" go komputerowo.
Cruise spada do kamieniołomu
A przecież most miał zagrać w najnowszej części "Mission Impossible: Dead Reckoning Part 1", która właśnie wchodzi na ekrany polskich kin.
Film robi wrażenie, a już zwłaszcza jego końcowa sekwencja: akcja toczy się przez kilkadziesiąt minut w Orient Expressie pędzącym przez malownicze alpejskie doliny do Innsbrucka (przy czym Alpy zagrała Norwegia).
To, co przeżywamy na co dzień w PKP (godzinne opóźnienia, brak klimatyzacji w lecie, zerwana trakcja) to małe miki w porównaniu z tym, co przeżywa Ethan Hunt, czyli postać grana przez Toma Cruise’a. Tłucze się z wrogami na dachu pociągu, w ruch idą pięści i noże. W końcu Orient Express wjeżdża na most, który zostaje wysadzony przez Bardzo Złych Spiskowców, będących na usługach sztucznointeligentnego "Bytu". Parowóz leci w dół. Kilka wagonów zwisa nad przepaścią. W jednym z nich jest Hunt, który musi zawalczyć o siebie i pewną piękną kobietę. Zaczyna się ich ryzykowna wspinaczka ku życiu. W dole malownicza, acz złowroga przepaść.
Te sceny, które miały być kręcone nad zalewem w Pilchowiach, ostatecznie nakręcono w Anglii. Parowóz spadł z klifu w Stoney Middleton w hrabstwie Derbyshire. W tym celu położono tam tor kolejowy biegnący w kierunku kamiennego urwiska. Prace trwały kilka miesięcy.
A Pilchowice? Zostały bez Cruise’a, bez filmu oraz z mostem zamkniętym z obu stron. Fatalny scenariusz.
Najłatwiej postawić płot
Burmistrz Wlenia wspomina, że pierwsze rozmowy w przedstawicielem producenta, czyli Paramount Pictures, były owocne:
- Początek był obiecujący – mówi Zych. – Projekty umów były przygotowane, miała być budowana makieta parowozu i nikt nie mówił, że będzie wysadzany most, ale raczej mostownice – czyli belki między torem a żelazną konstrukcją. Obiecywano nam też pieniądze na remont zamkniętej linii kolejowej Jelenia Góra – Lwówek Śląski, biegnącej przez Wleń.
- Ale potem coś się popsuło – dodaje Zych. – Zmienili się odpowiedzialni za negocjacje ludzie, nie było już dokumentów, sprawa zaczęła się rozmywać.
Jednocześnie walkę o most - który teoretycznie miał zostać zniszczony i odbudowany na nowo - rozpoczęły stowarzyszenia miłośników historii techniki i kolejnictwa. Akcja się zagęściła: kolejne oskarżenia, artykuły, listy otwarte, protesty.
I wreszcie zwrot akcji: Dolnośląski Wojewódzki Konserwator wpisuje most do rejestru zabytków w sierpniu 2020 roku. Koniec spekulacji: nic nie będzie wysadzane.
Czyli happy end?
Adam Matras, zwany przez lokalnych Bosmanem, prowadzi za jeziorze przy zaporze ośrodek żeglarski. Jest zły, gdy pytam go o most.
- Padło wtedy wiele górnolotnych słów o ratowaniu dziedzictwa – mówi. – Ludzie, których nazywam Komitetem Ratowania Mostu, narobili rabanu w mediach. Panie, to było kino na kółkach!
- To źle?
- Krzyczeć jest najłatwiej i zbijać na tym kapitał – mówi Matras. – Ale gdzie ci ludzie są dziś? Most stoi zapomniany, rdzewieje. I co? Słyszy pan?
Wokół nas jak makiem zasiał.
- No właśnie – mówi Bosman. – Tyle było krzyku, a teraz martwa cisza. Tom Cruise zderzył się ze ścianą i koniec.
Bosman pyta, gdzie dziś jest konserwator zabytków, gdy most rdzewieje i nic się na nim nie dzieje.
- To było działanie psa ogrodnika, który sam nic nie zrobi, ale drugiemu też nie da – ocenia Matras. – PKP most zagrodziła, bo zagrodzić najprościej, prawda? Załatwili temat tak, że pewnego pięknego dnia ten most się z hukiem zawali…
Państwo chroni, a most niszczeje
Czy most ma szansę na ocalenie? Idę z tym pytaniem do PKP PLK, czyli właściciela infrastruktury kolejowej.
Radosław Śledziński z zespołu prasowego PKP PLK: - W najbliższym czasie PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. nie planują na tym odcinku prac. Obecnie procedowane jest przekazanie samorządowi województwa dolnośląskiego odcinka Jelenia Góra – Lwówek Śląski (linia nr 283), na którym znajduje się most kolejowy w Plichowicach.
No to idę do urzędu marszałkowskiego. Wicemarszałek województwa dolnośląskiego Tymoteusz Myrda ocenia, że źle się stało, że most nie zagrał w filmie Cruise’a.
– Szkoda, że most nie znalazł się w filmie, bo wiadomo, że to by nam generowało turystykę w regionie. Powstałaby taka filmowa mekka. Ludzie ciągnęliby do miejsca, które swoją stopą "uświęcił" Tom Cruise. Przecież, jak tylko poszła plotka, że most ma zagrać w filmie, ruszyły tu tłumy ludzi. A jak się okazało, że jednak nie, to przestali jeździć. A szkoda, bo to ładne miejsce.
- Ale miano wysadzić zabytkowy most – przypominam.
Myrda, który reprezentuje Bezpartyjnych Samorządowców, ma swoje zdanie: - Trzeba się było zgodzić na wysadzenie i zbudować nowy, podobny. Wszystko byśmy wtedy mieli: i film, i nowy most, i turystykę. Przecież ludzie na całym świecie jeżdżą do lokalizacji, w których kręcone były znane filmy.
- Konserwator zabytków i miłośnicy historii nigdy by się na to nie zgodzili – mówię.
- Czy wszystko na pewno należy za wszelką cenę chronić? Czy każda stara stodoła jest naszym dziedzictwem kulturowym? – pyta Myrda. - Dziś ten most stoi nieużywany. A można przecież w rzeczy zabytkowe wplatać nowe. Każdy wiek wnosi do architektury coś nowego. Skoro nie stać nas, żeby ten stary wiadukt dziś rewitalizować, to czy nie można go było poświęcić, żeby uzyskać inne korzyści społeczne? Po ludzku trzeba było do tego podejść. Przecież nie zostałby wyburzony za darmo.
- Co dalej z mostem i linią? – pytam.
- Mamy uzgodnioną i czekającą na podpis umowę z PKP PLK na wywłaszczenie i przejęcie na 30 lat linii kolejowej z Jeleniej Góry do Lwówka. Jak zostanie podpisana, ruszą prace. Natomiast obawiam się o rewitalizację mostu.
- Dlaczego?
- Bo konserwator zabytków narzuca swoje rygory, ale nigdy ich nie finansuje. Konserwator mówi właścicielowi: "nic pan tu nie zrobi, nawet okien nie wymieni, a jak pan chce tapetę zmienić, to dawniej były takie kolory – niech pan szuka". No to skoro konserwator ma takie fajne pomysły, to niech je finansuje ze swojego budżetu. Skoro państwo polskie uważa, że nasze dziedzictwo jest tak niesamowicie ważne, to niech da na nie pieniądze – kończy Myrda.
Hollywood chciał związać się z Polską
Robert Golba jest prezesem spółki producenckiej Alex Stern, która była pośrednikiem (tzw. firmą serwisową) między producentem filmu, Paramount Pictures, a polskimi partnerami (m.in. władze lokalne, PKP, ministerstwo kultury, wojsko). Sceny do "MI:7" miały być kręcone w Warszawie, Wrocławiu i Pilchowicach - na moście i torze dla quadów, po którym Cruise miał jeździć motorem.
- Miałeś, chamie, złoty róg - mówi dziś gorzko Golba.
Opowiada, że szykowała się w Polsce uroczysta premiera, specjalny pokaz w okolicach mostu Pilchowickiego, na stacji Pilchowice - Zapora. Miała tam powstać pamiątkowa instalacja z wyłowioną z wody lokomotywą. Tom Cruise, teoretycznie, mógłby trafić na tę premierę, tak jak bywał w Londynie czy Rzymie.
– Ale zamiast tego mamy kolejny zabytek, czekający na remont - mówi Golba. - Most jest nieczynny, na nieczynnej linii kolejowej, która w ramach naszych działań miała być, wraz z mostem, wyremontowana i przywrócona do eksploatacji.
Golba, za pośrednictwem WP, zadaje pytanie obrońcom mostu: - Czy teraz, kiedy most niszczeje, a linia kolejowa nadal jest nieczynna, są zadowoleni? Czy naprawdę nie lepiej było go wyremontować i przywrócić linię? Tutaj najbardziej stracili mieszkańcy gminy Wleń, do której prowadzi ta nieczynna linia kolejowa. Przypuszczam, że duża większość tzw. obrońców mostu nie miała pojęcia o tym kontekście.
Golba dodaje, że na sprawie stracił także polski przemysł filmowy:
- Straciliśmy możliwość zrealizowania w Polsce dużego i popularnego filmu, a co za tym idzie promocji naszego kraju na dużą skalę. Duże filmy amerykańskie oznaczają inwestycje w innych obszarach. Było wiele elementów, które były powiązane z realizacją zdjęć w Polsce i na moście. Studio hollywoodzkie chciało związać się z Polską na dłużej.
No to wracam do obrońców mostu. Jednym z nich był Piotr Rachwalski, menadżer i ekspert kolejnictwa, były prezes Kolei Dolnośląskich. Pytam, jak ocenia sytuację mostu dziś.
Rachwalski: - Zacznijmy od tego, że ten most to skarb, czego wiele osób nie rozumiało i nie rozumie. Dobrze się stało, że nie został wysadzony. Lepiej, że stoi i jest o co walczyć, niż żeby w ogóle miało go dziś tu nie być. Stał 120 lat i będzie stał kolejnych 120. Wysadzenie mostu byłoby końcem tej linii. Budowa wysadzonego mostu od nowa? To by kosztowało nie kilkadziesiąt, ale kilkaset milionów złotych. Nikt by nie znalazł takich pieniędzy. Nie było więc żadnej alternatywy. Teraz głównym problemem jest jego nieuregulowany status. Ale wierzę, że strony się dogadają. Wierzę, że jak w przypadku innych linii kolejowych, tę także uda się w końcu wyremontować. I wtedy będziemy wszyscy się nim "jarać".
Pomnik ludzkiej głupoty?
Burmistrz Wlenia mówi brutalnie: - Dla mnie most kolejowy, który nie służy ludziom, nie ma wartości. Niech to będzie nawet najpiękniejszy zabytek, ale jeśli tylko ulega dalszej korozji, to staje się pomnikiem ludzkiej głupoty.
Zych tłumaczy, że od 2016 roku Wleń jest wykluczony komunikacyjnie. Są co prawda busy jadące do Jeleniej Góry czy Lwówka, ale jest ich za mało. Tymczasem w czerwcu 2016 roku PKP wydała decyzję: linia jest co prawda czynna, ale prędkość przejazdowa na niej to 0 km/h.
- No, absurd! – zżyma się Zych.
Mówi, że walczy od lat - on i inni lokalni burmistrzowie i urzędnicy - o przywrócenie linii. A ta linia jest potrzebna mieszkańcom, aby mogli dojeżdżać do pracy, urzędów, szkół i na uczelnie, załatwiać codzienne sprawy. No i miałaby też ogromne walory turystyczne.
- Wystarczyłoby uzupełnić niedobory, podkłady i pociąg mógłby jeździć 60-70 km/h – ocenia burmistrz. – Poza zwykłym pociągiem puścilibyśmy też turystyczną kolejkę retro z muzeum kolejnictwa. Byłaby to jedna z piękniejszych linii kolejowych w Polsce. Po drodze trzy tunele, most dolnoprzęsłowy, widok na Śnieżkę i Jezioro Pilchowickie. No bajka!
I tu Zych (gdyby to był film) ma teraz chwilę na wyciszenie i retrospekcję. Kamera skupia się na nim.
Zych: - Pamiętam z dzieciństwa, jak jechałem tu pociągiem pośród pól pełnych dębów. Bociany obsiadły jedno z drzew, snuły się mgły. Scena po prostu filmowa…
I cięcie!
12 tysięcy z podatku
Czy jednak jest po co jechać do Wlenia i okolic, mimo że nie ma tam linii kolejowej, a most jest zamknięty na cztery spusty?
- Po slow life i slow food – mówi burmistrz Wlenia.
I wylicza: spływy kajakowe meandrującą rzeką Bóbr; nocne zwiedzanie ruin zamku Wleń z pochodniami; agroturystyka (m.in. Wozownia nad Bobrem w Nielestnie; Zielone Okiennice w Pilchowicach); rajdy konne Sudety Trail startujące z ośrodka w Modrzewiach; jazda konna w pensjonacie Jaskółka w Marczowie; stanice wędkarskie (m.in. Tartak nad Bobrem), trasy dla rowerzystów i wycieczek pieszych. Doskonałe warunki dla myśliwych. Do tego zabytkowe pałacyki: Lenno, Książęcy i w Przeździedzy.
- Leżymy na obszarze Natura 2000, co jest błogosławieństwem ze względu na nieskazitelną przyrodę, ale i przekleństwem, bo ciężko tu budować nowe hotele czy domki z basenami – mówi Zych. – Ze Szklarską Porębą czy Karpaczem nie mamy zamiaru się ścigać. Natura jest u nas wspaniała, zwierzyny dużo, ale ciężko być miejscem przyjaznym dla turystów, gdy nie mamy dochodów. W zeszłym roku z CIT wpłynęło do naszej gminy raptem 12 tysięcy złotych. Do tego ciężko w ramach parku krajobrazowego zmienić plan zagospodarowania. Trwa to latami, a niecierpliwi inwestorzy się wycofują.
"Wzgórze milionerów"
To nie koniec opowieści o Wleniu. Jest jeszcze sequel, czyli nowoczesna twarz miasteczka, zupełnie zaskakująca. To modne butikowe pensjonaty i spa budowane przez ludzi, którzy uciekli tu z Warszawy, Krakowa czy Gdańska.
Taką osobą jest Magdalena Trojanowska, która we Wleniu prowadzi z mężem pensjonat, restaurację oraz butikowy dom weselny Polna Zdrój. Odrestaurowali 200-letni dom, który kupili jako ruinę.
Trojanowska była wcześniej wziętą copywriterką w topowej agencji reklamowej w stolicy, jej mąż Mateusz Trojanowski wciąż jest architektem projektującym hotele na całym świecie.
Warszawę rzucili 14 lat temu. Dziś wzgórze, na którym założyli pensjonat/dom weselny, zwane popularnie Grzębą, zapełnia się kolejnymi domami. Zmęczeni wyścigiem szczurów i tłokiem aglomeracji prawnicy czy biznesmeni przenoszą się tu w poszukiwaniu ciszy i rześkiego powietrza.
- Mam w domu klimatyzator – mówi Trojanowska. - Od trzech lat nie ma sensu myć filtrów, bo dalej są białe.
Ze wzgórza, na którym stoi dom, Trojanowska widzi Śnieżkę.
- Byłam wiele razy w Toskanii i niech się ta Toskania schowa – mówi szefowa Polnej Zdrój. – No, może jedzenie mają tam lepsze, choć ja sama prowadzę restaurację, a zaraz otwiera się we Wleniu nowa kawiarnia. Kucharz, Polak, wrócił specjalnie ze Szwajcarii, bo wierzy, że będzie miał klientów.
- A będzie miał? – pytam
Trojanowska jest pewna, że tak. Mówi, że Grzęba dostała od jeleniogórskich agentów nieruchomości miano "wzgórza milionerów", jako że sprowadza się tu coraz więcej zamożnych ludzi, żeby osiedlić się na stałe plus otworzyć mały biznes, np. domki do wynajęcia, hotelik czy eleganckie Polna Hill Spa.
- Nasz lokalny sklep Dino ma lepsze zaopatrzenie niż inne sklepy w okolicy, bo mieszkańcy szukają produktów z wyższej półki – mówi Trojanowska. – Dla klienta z portfelem są tu np. whisky single malt.
Co, zdaniem Trojanowskiej, zrobić z nieczynną linią kolejową i mostem?
- Ja bym się w odbudowę tej linii kolejowej w ogóle nie bawiła. Moim zdaniem próba przywrócenia tu kolei jest bez sensu – mówi Trojanowska.
- Dlaczego?
- Okoliczne miejscowości są wymierające, średnia wieku to 70 lat. Jeżdżą tu busiki wożące młodzież do szkół, ludzie mają samochody. Po co więc odnawiać całą linię dla pięciu pasażerów? Żeby dojechali na zakupy do Lidla? Ewentualnie można puścić tramwaj szynowy przystosowany do przewozu rowerów i kajaków. Ale mam lepszy pomysł.
- Jaki?
- Lepiej byłoby na trasie po byłej kolei zrobić szybką i bezkolizyjną drogę rowerową, tak 50-60 kilometrów. Mogłaby ją reklamować kolarka Maja Włoszczowska, która jest związana z tym regionem. Most byłby odnowiony dla ruchu rowerowego, czyli dla mniejszych obciążeń. Powstałaby przepiękna trasa widokowa, która przyciągałaby do Wlenia turystów, którzy teraz pędzą do Szklarskiej Poręby i Karpacza. Zamiast ścigać się z TIR-ami na normalnych drogach, rowerzyści mieliby swoją bezpieczną trasę. Taki single track powstał już w Świeradowie Zdroju i to niegdyś geriatryczne, sanatoryjne miejsce, nagle odżyło. Powstało tam wiele wypożyczalni rowerów i punktów gastronomicznych.
Jak Trojanowska widzi przyszłość regionu?
- 14 lat temu kupiłam w Decathlonie dmuchany kajak dla gości. Dziś w Nielestnie jest pięć firm kajakowo-pontonowych. Spływy Bobrem są coraz bardziej popularne. Tu się kiedyś nic nie działo, a teraz jest cała infrastruktura pod te kajaki i pontony.
- Dla ludzi z korporacji z Wrocławia Wleń to idealne miejsce. Megaodskocznia. To pierwotny, czysty region, wciąż niezadeptany. Blisko Europy: samochodem półtorej godziny do Pragi, dwie do Berlina – mówi Trojanowska. – Nic innego poza turystyką nie może tu być. Ten region ma megapotencjał.
Burmistrz Wlenia odpowiada: - Budowa takiej ścieżki rowerowej to koszt kilkudziesięciu milionów złotych. Do tego na tej linii jest kilkanaście obiektów inżynieryjnych. Koszt rocznych przeglądów obiektów mostowych i tuneli oraz drobnych napraw to kilkaset tysięcy zł. Skąd wziąć te pieniądze? Tej linii nie da się zamienić na ścieżkę rowerową. To byłaby Mission Impossible.
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski